Inży(nie)r, czy Inży(tak)er ??

Dzisiaj opowiem o rzeczy prozaicznej, aczkolwiek zmuszającej do poważnej refleksji. Mianowicie, na drodze codziennych wędrówek ulicami, nagle zaczęły pojawiać się roboty drogowe. W sensie bardzo dosłownym. Im głębsza zima, tym więcej jest wykonywanych w mieście robót ziemnych. I oczywiście panika, nagle roboty ruszają absurdalnym rytmem, wszystko wykonuje się “oszczędzając” wszystko. Bo ma być zrobione. Finał? Krzywa dopiero co ułożona powierzchnia chodnika, czy już pokruszone przez pojazdy budowlane, “na raty” robione rynsztoki. Bo co prawda jest zrozumiałe, że wszystkich okoliczności nie da się przewidzieć, na przykład nagłego ataku zimy, ale jednak nie należy się dziwić, że następuje on w połowie listopada.

W tym miejscu należy zadać konkretne pytanie: “Kim jest inżynier?” Powszechna opinia głosi, że rola inżyniera kończy się w momencie zamknięcia projektu jakiegoś przedsięwzięcia. Praktyka często idzie w ślad za nią, co kończy się tym, że wielokrotnie projekty upadają przez brak profesjonalnego nadzoru. O ile nadzór menagerski zazwyczaj jest zapewniany, to często zapomina się o nadzorze technicznym. Mówiąc “zapomina”, mam tu na myśli nie tyle jego brak w ogóle, co słaby nacisk na tę kwestię, lub (co gorsze) ignorancję ze strony samej kadry inżynierskiej. Dlaczego jest to tak ważne? Posłużmy się przykładem zaczerpniętym z (skąd innąd genialnego, ale to jest temat na osobnego posta) filmu “Armagedon”. Jest tam scena, gdy przybywszy do siedziby NASA, wiertnik ogląda realizację swojego projektu by NASA. Gdy widzi urządzenie własnego projektu, najpierw pyta o to, dlaczego wykorzystali go bez jego wiedzy, a następnie przystępuje do oględzin, jako że świder ten był wykonany z najdroższych i najtrwalszych elementów. I w tym momencie zaczyna krytykować (SIC!!) techników z NASA, za to, że “spartaczyli robotę”. Stąd wniosek, że projekt powinien być wdrażany pod nadzorem autora, gdyż tylko on jest w stanie zareagować w odpowiedni sposób na sytuacje wyjątkowe. To jest jedna kwestia. A druga, równie ważna, to jest właściwe podejście inżyniera do swojej profesji. Tutaj wchodzimy na trochę mi obcy grunt marketingu, ale uproszczając, Inżynierowi, jako osobie sygnującej dany projekt, powinno jak nikomu innemu zależeć na jakości wykonania. Takie jest moje zdanie na ten temat, a niestety się bardzo zdziwiłem, widząc praktyki na mijanych po drodze na uczelnię “budowach”. Wszystko jest wykonywane niedbale, byle szybko skończyć, i zainkasować (publiczne przecież!) pieniądze.

Teraz powstaje pytanie – Czyja to wina? Robotników, którym się nie chce? Inżyniera, który nadzoruje, bo pośpiesza? Prezesa firmy? Czy może zamawiającego? Problem jest poważny, ponieważ wielokrotnie (nie tylko w dziedzinie budownictwa) my, ludzie techniczni, robimy projekty, które mając konkurować na wolnym rynku, nie odzwierciedlają realnych możliwości ich realizacji, często zaniżając zużycie zasobów wymaganych do projektu, lub nie uwzględniając pewnych prawdopodobnych ale nie pewnych czynników (jak na przykład śnieg w połowie listopada). To jest rola inżyniera. Ocenić sytuację, i dostosować do niej projekt tak, by było możliwe zrealizowanie go z wzorową precyzją i dokładnością przy minimum kosztów. Bo ja cały czas się zastanawiam, kto i dlaczego zgodził się rozpoczynać projekt modernizacji nawierzchni, czy budowy nowych traktów komunikacyjnych na początku listopada… Za publiczne pieniądze.

Strzeżmy się więc nie doszacowanych projektów, a ich renoma wzrośnie!